niedziela, 8 kwietnia 2018

Nieznany dotąd Ksiądz z Kaszub…

Ksiądz Jan Kaczkowski. Większość Polaków pewnie wie o kogo chodzi. Wielu przeczytało jego książki. Wielu zmarło trzymając go za rękę. Niejeden widział w nim kogoś więcej niż księdza z Kaszub. Niektórzy twierdzą, że przeczytali już tyle jego książek, że wiedzą wszystko. Ale czy na pewno?

Wydawało mi się, że o ks. Janie wiem dużo – nie tylko dlatego, że miałam okazję słuchać jego kazań żebraczych w pomorskich kościołach ani dlatego, że spotkałam go w hospicjum. Czytałam książki – jego i o nim. Ile można, prawda? W końcu przecież każdy temat się wyczerpie. A jednak…

„Jan Kaczkowski. Życie pod prąd” – opasła biografia napisana przez Przemysława Wilczyńskiego. Coś przy czym płakałam, irytowałam się i doznawałam olśnienia. Okazało się, że nie znałam ks. Jana. Miałam pewien obraz, który jak się okazuje, nie koniecznie był prawdziwy. Wilczyński pokazał mi nową odsłonę kogoś, kogo pokochała Polska.


Przemysław Wilczyński to dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”. Na okładce biografii widnieje napis:
Tysiące godzin pracy. Setki przejechanych kilometrów. Stu kilkudziesięciu rozmówców. Zdobyte zaufanie rodziny. Niepublikowane dotąd fotografie. Przemysław Wilczyński stworzył obraz człowieka, który według księdza Adama Bonieckiego „uratował honor polskiego kapłaństwa”.
Jestem pod ogromnym wrażeniem pracy autora. Z dziennikarską dokładnością i rzetelnością zdobył wiele informacji o rodzinie, przyjaciołach i losach ks. Jana. Poraził mnie swoim obiektywizmem. Często miałam wrażenie, że ks. Kaczkowskiego się gloryfikuje, że istnieje pewien niepisany zakaz mówienia o nim źle. Wilczyński nie pomija wad i problemów bohatera – czym zyskał w moich oczach i sprawił, że poznałam puckiego duchownego z zupełnie innej strony.

Autor przeprowadził mnie przez każdy etap życia ks. Jana – opowiadając o jego narodzinach, o rodzinnych perypetiach i silnej miłości, jaką obdarzano się w rodzinie Kaczkowskich. Pojawiło się wiele opowieści ze szkoły podstawowej i liceum, które w jakiś sposób rzucają światło na to kim był i jak kształtował się duchowny. Umieszcza wiele rodzinnych wspomnień, takich, których wcześniej nie słyszałam…

Gdy zaczęłam lekturę o czasie seminarium i pierwszych latach kapłaństwa nie mogłam oderwać się od książki. Miałam okazję spotkać osobiście wiele opisywanych osób (choćby ks.Mazura, który pracował w Pucku z ks.Janem), ta historia była więc dla mnie wędrówką szczególną. Wiele razy budziło się we mnie pewne zaskoczenie, ale i pewnego rodzaju zrozumienie. Ks. Jan doświadczył wielu niemiłych sytuacji zarówno jako kleryk, jak i później „zesłaniec” w Pucku. Wilczyński świetnie opisuje jego reakcje – nie pomijając takich, w których obrywało się od ks. Jana niewinnym. Jest to jednak głównie obraz człowieka, który walczy – o to by zostać zauważonym i docenionym. I tak też się staje – jako kapelan szpitalny i DPS-u podbija serca ludzi, których spotyka. Jego oddanie i determinacja stają się siłą dla wielu. Wtedy też powstaje (najpierw w głowie) pomysł hospicjum, który z czasem ewaluuje.

Ks. Jan pracował również jako katecheta. Z wcześniejszych publikacji wiedziałam o „synkach”, z którymi jeździł do chorych. Wiedziałam, że jest to ksiądz, który przyciąga jak magnes dzieci z marginesu społecznego. W biografii jest to miejsce szczególne – pokazuje tęsknotę Jana do bycia ojcem. Bez wątpienia został nim dla wielu osób. Osobiście nie potrafiłam oderwać się od tego zdjęcia…


Hospicjum – jego powstanie, napotkane problemy, wygórowane wymagania ze strony ks. Jana. Dziś patrząc na to miejsce widzę sukces oraz placówkę, w której odeszła bliska mi osoba. Miejsce, gdzie można odejść bez bólu i z godnością. Nigdy nie zastanawiałam się jednak jaka była cena tego sukcesu – dla Kaczkowskiego i jego współpracowników. Wilczyński przeprowadził wiele szczerych i głębokich rozmów. Dziś jestem wdzięczna za to hospicyjne dzieło jeszcze bardziej – gdy wiem ile trudu i nieprzespanych nocy mają za sobą jego twórcy.

Ks. Kaczkowski był „przejechany przez Kościół”. Od samego początku czuł się traktowany źle. Było w jego życiu wiele trudnych momentów, na które się buntował. Dziennikarz pisze o nich w bardzo obiektywny sposób – patrząc na to z różnych perspektyw, rozmawiając z wieloma ludźmi, pokazując wiele spojrzeń na jedne wydarzenia. Spojrzeń o tyle cennych, że pobudzają do głębszej refleksji, a nie jedynie do przedwczesnego oceniania – choćby osoby metropolity gdańskiego.

Nie można pominąć choroby Kaczkowskiego, większość osób dowiedziała się o nim, gdy glejak szalał już w organizmie księdza. Wiem co niesie z sobą leczenie onkologiczne – nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego ile musiał przejść ks. Jan i jego bliscy. Opowieści o tym jak ks. Kaczkowski zmieniał się wskutek przyjmowanych leków trochę mną wstrząsnęły. Na vlogu, w mediach społecznościowych – wszędzie widziałam człowieka silnego. To jednak tylko część prawdy… Poznając historię tych zmagań, poznałam też mamę ks. Jana i przeczytałam coś, co bardzo mocno mnie dotknęło…
Helena i Jan Kaczkowscy: trzydzieści osiem lat i osiem miesięcy wspólnego życia. Od pierwszego do ostatniego oddechu. Dosłownie:
– Byłam przekonana, że dziecko jest żywe. Urodził się, nie krzyknął… Po chwili zaczął oddychać…
„Oddech spowalniał. Jan cały czas był bardzo spokojny. W pewnym momencie Magda poprosiła: „Mamo, połóż mu rękę na czole”. Zawsze tak robiłam, kiedy byli dziećmi, chorowali i mieli gorączkę. Położyłam więc Janowi rękę na czole, a on zamknął oczy i przestał oddychać”.
(str. 47)
Lektura tej biografii budziła we mnie wiele uczuć, których się po sobie nie spodziewałam. Były momenty, że musiałam przerwać i iść się wypłakać.

Jest to opowieść nie tylko o ks. Janie Kaczkowskim, ale i o stanie polskiego duchowieństwa, o realiach polskiej służby zdrowia i machinach biurokratycznych. Jest opowieścią osób uratowanych przez miłość, którą ks. Jan otrzymał od rodziny i potrafił dawać ją dalej tym, którzy najbardziej jej potrzebowali. Jest wreszcie historią odchodzenia – z godnością i klasą, ale nie bez bólu, wątpliwości czy żalu.

Jest też opowieścią o mnie samej – odnalazłam się w niej, poczułam jej częścią i dotknęłam czegoś co niedotykalne – ludzkiego serca, które kształtuje Bóg i ludzie. Sacrum i profanum – życie ks. Jana, jego bliskich i współpracowników. Czy warto sięgnąć po tę lekturę, kolejną już o ks. Kaczkowskim? Warto – mimo, że jest długa, momentami czyta się z bolącym sercem, to warto spojrzeć inaczej i zweryfikować swoje myślenie. Polecam!

Dziękuję Wydawnictwu WAM za egzemplarz książki do recenzji!

Tytuł: „Jan Kaczkowski. Życie pod prąd. Biografia
Autor: Przemysław Wilczyński

Wydawnictwo: WAM
Liczba stron: 416 (uwaga! Duży format 168×240 mm)
Cena: 44,90 zł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz co czujesz...