środa, 15 października 2014

Starość

Ostatnio przygniata mnie pewien temat - starość. I nie...nie o to chodzi, że boję się starości. Chodzi mi o starość, z którą stykam się już teraz, każdego dnia.

Dziadek Zygmunt ma 87 lat. Mówię o nim dziadek jak większość ludzi, która go zna. Np. uczniowie liceum, w którym pracował do 83 roku życia i w którym pewnie pracowałby nadal gdyby nie poważny wypadek, który ogranicza mu normalne funkcjonowanie do dziś. Dziadek radzi sobie sam. Kiedyś z nim mieszkałam, jako jego "lokatorka". Z lokatorki zamieniłam się w wnuczkę, a moje dziecko w prawnuka. Dlaczego? Bo inni go zostawili, gdy leżał kilka tygodni w gipsie. Wysłali wiadomość na mój telefon "my nie możemy zajmować się dziadkiem, więc życzymy ci powodzenia". Wiedzieli chyba, że ja nie będę w stanie go zostawić. I do dziś, mimo minionego czasu dziadek jest sam. Ma syna, wnuki, ale ... nawet święta spędza z nami, bo okazał się zbędnym balastem. I patrząc na to z boku zastanawiam się jak to jest... Jak można porzucić człowieka tak spragnionego życia i relacji? Zastanawiam się dlaczego ci, którzy powinni być najbliżej traktują go wyłącznie jak kasę zapomogową. Co będzie gdy oni sami będą samotni i starzy?

Starość... Demencja starcza nie jest łatwa. Dziadek też potrafi wyprowadzić mnie z równowagi jak nikt inny. Czasami mam go dość jak nikogo innego. Ale siebie czasem też mam dość...

Starość... Choroby, kalectwo. Dziadek wielu rzeczy nie zrobi sam. Źle słyszy, prawie nie widzi, ma problemy z nogą po wypadku. Ale ja czasem też potrzebuję by się mną zaopiekowano...

Starość... Duża chęć relacji, czasem wręcz męcząca i nadmierna. Czasem też tak mam. Szczególnie w taką pogodę jak dziś wypiłoby się z kimś bliskim dobrą kawę...

Starość... Mam 27 lat, a niewiele moich głębokich pragnień jest różnych od tych "starczych". Zmienia się ciało, dusza staje się obolała, ale pragnienia pozostają. Każdy ma prawo kochać, być kochanym i ŻYĆ....

poniedziałek, 6 października 2014

Błogosławieństwo

W moim życiu jest teraz taki czas, że słowo „błogosławieństwo” kojarzy mi się z dwiema sytuacjami…

Pierwsza, sprzed dwóch lat. Rodzice błogosławili męża i mnie przed naszym ślubem. Pamiętam reakcję mojej mamy. Przygotowała mowę, z której nic nie wyszło… Wzruszenie wzięło górę.

Druga… Każda Msza Święta. Ale…to błogosławieństwo nie dotyczy mnie. Dotyczy mojego syna. Zabieramy go ze sobą do Komunii i jest błogosławiony przez kapłanów. Dla mnie to dar, którego nie potrafię opisać. Wiem, że niektórzy traktują to jak zwykły gest, ale… dla mnie to nie gest. To uśmiech Pana Boga do tej małej istoty, która stała się częścią mojego życia, gdy tylko dowiedziałam się, że we mnie mieszka.

Pamiętam, gdy nasz przyjaciel Grześ, jezuita odwiedził nas po wiadomości, że mam pod sercem małego lokatora. Pamiętam jego gest na „do widzenia”, gdy położył dłoń na moim brzuchu i pobłogosławił Jasia. Jakże wielka była wtedy moja radość! Ten „gest” powtarzał się później wiele razy z rąk kapłanów i świeckich. Dla mnie ten „gest” był znakiem opieki Pana Boga… Dał mi ludzi, którzy chcieli podzielić się Nim z dzieckiem, którego jeszcze nie było widać…

Dziś, gdy idziemy z Jasiem do ołtarza przyjąć Jezusa cieszę się, że i on może Go przyjąć. Przypomina mi się często Msza w wiejskim kościele moich rodziców. Stary, zimny, zagrzybiony kościółek na zapadłej wsi. Tłum ludzi i przydługie kazanie, które sprawiło, że Jaś pokazał jak bardzo się nudzi… I czas Komunii, gdy wzięłam go na ramię i przemaszerowałam przez cały kościół. Oczywiście – masa nowych twarzy dała mu radochę. Moje dziecko ożyło! :) Ale moment, gdy stanęliśmy przed ks.wikarym, który zrobił na jego główce znak krzyża był dla mnie wyjątkowy. Jakże mój dzieć zaczął się wtedy cieszyć! Z resztą radość przeszła i na księdza. I na mnie też. Wiem, że Jaś niewiele rozumie z tych znaków. Wiem, że lubi, gdy się go dotyka. Wiem, że jest wesołym dzieckiem. Wiem… Ale wiem też, że moim wielkim pragnieniem jest by był błogosławieństwem dla innych. By to co teraz otrzymuje przekazał kiedyś dalej innym.

I wracam z radością do momentu, gdy klęczałam na Adoracji z wielkim brzuchem, w którym Jaś osiągnął już wagę prawie 4 kg. I ten moment, gdy o.R. wziął Najświętszy Sakrament i stanął z Nim nade mną. Poczułam wtedy moje dziecko. Cud Bożej miłości. Poczułam, że naprawdę jestem w stanie błogosławionym…