poniedziałek, 6 października 2014

Błogosławieństwo

W moim życiu jest teraz taki czas, że słowo „błogosławieństwo” kojarzy mi się z dwiema sytuacjami…

Pierwsza, sprzed dwóch lat. Rodzice błogosławili męża i mnie przed naszym ślubem. Pamiętam reakcję mojej mamy. Przygotowała mowę, z której nic nie wyszło… Wzruszenie wzięło górę.

Druga… Każda Msza Święta. Ale…to błogosławieństwo nie dotyczy mnie. Dotyczy mojego syna. Zabieramy go ze sobą do Komunii i jest błogosławiony przez kapłanów. Dla mnie to dar, którego nie potrafię opisać. Wiem, że niektórzy traktują to jak zwykły gest, ale… dla mnie to nie gest. To uśmiech Pana Boga do tej małej istoty, która stała się częścią mojego życia, gdy tylko dowiedziałam się, że we mnie mieszka.

Pamiętam, gdy nasz przyjaciel Grześ, jezuita odwiedził nas po wiadomości, że mam pod sercem małego lokatora. Pamiętam jego gest na „do widzenia”, gdy położył dłoń na moim brzuchu i pobłogosławił Jasia. Jakże wielka była wtedy moja radość! Ten „gest” powtarzał się później wiele razy z rąk kapłanów i świeckich. Dla mnie ten „gest” był znakiem opieki Pana Boga… Dał mi ludzi, którzy chcieli podzielić się Nim z dzieckiem, którego jeszcze nie było widać…

Dziś, gdy idziemy z Jasiem do ołtarza przyjąć Jezusa cieszę się, że i on może Go przyjąć. Przypomina mi się często Msza w wiejskim kościele moich rodziców. Stary, zimny, zagrzybiony kościółek na zapadłej wsi. Tłum ludzi i przydługie kazanie, które sprawiło, że Jaś pokazał jak bardzo się nudzi… I czas Komunii, gdy wzięłam go na ramię i przemaszerowałam przez cały kościół. Oczywiście – masa nowych twarzy dała mu radochę. Moje dziecko ożyło! :) Ale moment, gdy stanęliśmy przed ks.wikarym, który zrobił na jego główce znak krzyża był dla mnie wyjątkowy. Jakże mój dzieć zaczął się wtedy cieszyć! Z resztą radość przeszła i na księdza. I na mnie też. Wiem, że Jaś niewiele rozumie z tych znaków. Wiem, że lubi, gdy się go dotyka. Wiem, że jest wesołym dzieckiem. Wiem… Ale wiem też, że moim wielkim pragnieniem jest by był błogosławieństwem dla innych. By to co teraz otrzymuje przekazał kiedyś dalej innym.

I wracam z radością do momentu, gdy klęczałam na Adoracji z wielkim brzuchem, w którym Jaś osiągnął już wagę prawie 4 kg. I ten moment, gdy o.R. wziął Najświętszy Sakrament i stanął z Nim nade mną. Poczułam wtedy moje dziecko. Cud Bożej miłości. Poczułam, że naprawdę jestem w stanie błogosławionym…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz co czujesz...