poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Wózek

Idąc dziś z dzieckiem do biblioteki spotkałam kogoś wyjątkowego. Przejeżdżał zwyczajnie drogą. Pan w wieku ok. 40 lat zatrzymał się i zapytał przez uchylone okno:
- Pomoże mi pani wyciągnąć z samochodu wózek?
- Wózek? – zapytałam zdziwiona, a w głowie pojawiło się „jakiś pomyleniec czy co? jaki wózek? jaja sobie ze mnie robi? niech sobie sam wózek wyciąga…”
- Tak, wózek – odpowiedział i się uśmiechnął.
- OK, nie ma problemu – odpowiedziałam choć pomyślałam, że jest problem. Co za koleś, niech sobie sam wózek dźwiga…
Dopiero, gdy ruszył w stronę parkingu zobaczyłam na jego samochodzie znaczek. Był niepełnosprawny. Dla mnie wózek kojarzy się z furą Jaśka, mojego dziecka. Nie z wózkiem inwalidzkim. Kopnęłam sama siebie w myślach, podeszliśmy do niego i w kilka sekund wózek był na zewnątrz.
- A skąd pani wiedziała jak go złożyć? Skąd wy, kobiety zawsze to wiecie? Tak szybko wam to idzie, jak proszę faceta to mu tłumaczyć trzeba…
- A bo wie pan… Niech pan spojrzy na wózek mojego małego. Ten sam mechanizm. Tu się ściska i wskakuje. Zero filozofii.
- Jejku, te kobiety. Zawsze wszystko potrafią… Świat bez was by nie istniał – powiedział życząc dobrego popołudnia ze słowami – niech Bóg panią błogosławi.
Jedno spotkanie, jeden wózek. A już NIGDY nie pomyślę, że ktoś chce mnie zrobić w jajo. Gdybym mu odpowiedziała tak jak pomyślałam w pierwszym momencie – skrzywdziłabym go. A zdecydowanie na to nie zasługiwał. On i jego wózek – wielka lekcja pokory na dziś.