wtorek, 30 lipca 2013

Mój kościół...2

Ostatnio pisałam o moim patrzeniu na Kościół jako wspólnotę - dziś chciałabym opowiedzieć historię pewnego miejsca...
Jest na ziemi taki piękny jej kawałek z duszą. Sanktuarium w Matemblewie. Nie będę pisała o historii powstania tego miejsca, bo to można znaleźć tutaj http://www.matemblewo.pl/?modul=strony&strona=70. Chciałabym raczej powiedzieć czym jest dla mnie.
Prawdą jest to, że 15 września 2012 to miejsce nabrało dla mnie szczególnego znaczenia, gdy wraz z moim Mężem powiedzieliśmy sobie w tym miejscu sakramentalne "tak". Ale moja historia z tym miejscem zaczęła się kilka lat wcześniej...
Moja przyjaciółka opowiadała mi o tym miejscu zachęcając byśmy pojechały tam razem - było to dobre kilka lat temu, jeszcze w liceum. Pojechałyśmy. Z czasem byłyśmy tam stałymi bywalcami. Zdarzało się, że już na studiach jeździłyśmy tam w weekendy by naładować swoje wewnętrzne akumulatory... Siostry Duchaczki, które tam pracują zawsze z radością nas gościły - nawet, gdy pojawiałyśmy się późnym wieczorem, a drzwi były już zamknięte... To było NASZE miejsce. Nasza oaza spokoju i spełnienia. Prace fizyczne, w których pomagałyśmy tam siostrom sprawiały, że zżywałyśmy się z nimi jeszcze mocniej... Pamiętam wykręcanie potłuczonych żarówek i moją śmieszną konwersację z byłym już kustoszem tego miejsca, ks. Wiesławem. Pamiętam święcenie kościoła, pamiętam swój śpiew Psalmu na mszy (to był mój ostatni raz, w jednym Psalmie poszły wszystkie znane mi melodie :)), pamiętam te rozmowy do późnych godzin nocnych, pamiętam rekolekcje, spotkania i Spotkania. To wszystko we mnie żyje mimo, iż dziś w tym miejscu jestem bardzo rzadko.
Wspominam dzień kiedy pojechałam tam z chłopakiem (dziś mężem) na spacer. Gdy wszedł do kościoła - powiedział "w tym miejscu chciałbym wziąć kiedyś ślub"... Około roku później te słowa się spełniły. Pamiętam dzień, gdy pojechaliśmy tam podziękować za życie, które się we mnie rozwija - mimo, że lekarze zapowiadali, że nie będę miała dzieci... A jednak :) To miejsce zostanie we mnie na zawsze... Bo tak jak głosił napis na ścianie kościoła w dniu, w którym przyjmowaliśmy sakrament małżeństwa KOŚCIÓŁ NASZYM DOMEM tak jest też i w sercu...

Ze strony internetowej Sanktuarium:
W samym sercu Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, w kaplicy na leśnym wzgórzu, czuwa nad nami od ponad 230 lat, Matka Boża Brzemienna. Słynąca łaskami figura Maryi pochodzi z XVIII wieku. To do niej pielgrzymują Kaszubi, mieszkańcy Gdańska oraz pątnicy z ojczyzny i z zagranicy.

Matka Boża Brzemienna objawiła się stolarzowi, mieszkańcowi Matarni, który podczas szalejącej zamieci, wyruszył pieszo do odległego o 10 km Gdańska, aby sprowadzić lekarza dla oczekującej rozwiązania żony, której stan zdrowia znacznie się pogorszył. W trakcie tej wędrówki, ów człowiek tracił stopniowo siły, aż upadł z wycieńczenia w lesie.

Wówczas - jako człowiek głębokiej wiary - zaczął się żarliwie modlić i błagać Boga o ratunek dla siebie, obłożnie chorej żony i jeszcze nienarodzonego dziecka. Nagle pojawiła się przed nim, oświetlona niezwykłym światłem, piękna postać brzemiennej Niewiasty. Powiedziała mu, że może spokojnie wracać do domu, bo żona już urodziła mu syna i czuje się dobrze. Stolarz zawrócił z drogi i ostatkiem sił dotarł do domu. Tu uradował się wielce, gdy stwierdził, że jest tak, jak mu oznajmiła tajemnicza postać.

Z tego powodu pielgrzymują tu zwłaszcza rodziny, by dziękować za dar poczęcia nowego życia, ale także i małżeństwa, które nie mogą cieszyć się z upragnionego potomstwa. Wiele małżeństw dostąpiło tutaj cudu i znaku orędownictwa Naszej Pani Matemblewskiej. U stóp naszej Pani modlimy się:

Cudowna Matemblewska Pani! Tyś największą po Bogu naszą pociechą. Zbliżamy się do Ciebie z całą naszą ufnością, jak dzieci do Matki przychodzimy do Ciebie, korzymy się przed Tobą, błagając o pomoc Maryjo! Tyle cudów zdziałałaś na tym miejscu przez siebie wybranym, tylu nieszczęśliwych wysłuchałaś i uleczyłaś ich z chorób duszy i ciała, tylu rodzinom dałaś upragnione dziecko. Matko Matemblewska! Bądź siłą dla matek oczekujących potomstwa, by nie lękały się trudów macierzyństwa. weź w opiekę nasze rodziny i prowadź je do swego Syna, który z Ojcem i Duchem Świętym żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

czwartek, 4 lipca 2013

Mój Kościół

Mój Kościół jest miejscem walki. Walki o relacje – z Bogiem, z samym sobą, z drugim człowiekiem. Nie jest miejscem, o którym pisze Agata www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,1210,do-katolikow.html ani nie jest miejscem sporu o tańczące feretrony www.deon.pl/po-godzinach/michalki/art,143,bardzo-nietypowa-katolicka-tradycja.html. Długo i często zastanawiałam się nad tym jaki on naprawdę jest. Jaka ja jestem w Kościele, w którym żyję.
Świadomie piszę Kościół przez „K”, a nie „k” - choć jest jeden budynek, który jest dla mnie szczególny – to Sanktuarium w Matemblewie, miejsce pod wieloma względami wyjątkowe. Ale dziś nie o tym...
Mój Kościół jest miejscem, które poszukiwałam wiele lat. Dziś czuję, że jest dobre dla mnie na teraz. Nie wiem jak będzie kiedyś - wszak życie się zmienia i ja się zmieniam. Widzę jak bardzo moje patrzenie na świat zmieniło się przez ostatnie 10 lat, a ile lat jeszcze przede mną? Tego na szczęście nie wiem :)
Mój Kościół jest miejscem walki o Boga i z Bogiem. Ileż to razy kłóciłam się z Jezusem nie rozumiejąc tego co się dzieje? Ile razy prosiłam Go by pokazał mi drogę? Ile razy prosiłam Go by wskazał mi mądrych i dobrych ludzi? A On? Nigdy nie zostawiał mnie samą. Przyszła mi teraz na myśl pewna sytuacja – walki z Bogiem. Nie taka „świeża”, ale w sercu ciągle aktualna. Jakiś czas temu bardzo potrzebowałam rozmowy na trudny dla mnie temat. Prosiłam Jezusa by pokazał mi człowieka, do którego mam się z tym udać, któremu będę potrafiła zaufać. Podczas tej modlitwy przychodził mi na myśl pewien kapłan. Problem polegał jednak na tym, że...mnie ten ksiądz strasznie wkurzał :) kłóciłam się z Bogiem – że jak to? Że do niego nie pójdę. Ale Pan był nieugięty. Poszłam więc i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nie tylko otrzymałam pomoc, której wtedy potrzebowałam, ale również potrafiłam bez problemu otworzyć się przed tym człowiekiem... A co gdybym nie posłuchała wtedy Jezusa?
Mój Kościół to miejsce, które wybrałam świadomie. Świadomie chodzę na msze do konkretnej parafii, na konkretne godziny (bo wiem czyjego kazania mogę się spodziewać, a najlepsze dla mnie od zawsze ma...o. Robert :)). Świadomie wybieram miejsca i ludzi, a jak już sama wybieram to staram się potem nie narzekać. Bo to przecież moją odpowiedzialnością jest z kim się zadaję :) to przecież moją odpowiedzialnością jest modlić się za miejsca i ludzi, którzy dają zarówno dobro jak i ból. To moim obowiązkiem jest dbać o to by Kościół stał się wspólnotą, taką w której bez wahania nazwę drugiego człowieka bratem czy siostrą. To Kościół, który żyje, bo mnie zmienia. Bo pozwalam sobie na to by dostrzec w nim Jego – Jezusa.
To tyle – dziękuję za uwagę :)
i zapraszam do filmiku ukazującego jaki mój Kościół jest http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,1059,moj-swiat-runal-to-byl-szok-swiadectwo.html