wtorek, 31 stycznia 2012

ciało i dusza...cała ja

"Wierzę, że jestem istotą duchową, która ma doświadczenia natury fizycznej. Nie jestem bytem fizycznym z jakąś warstwą duchową w postaci dodatku. Mam sfatygowane, groteskowe ciało. Do noszenia drogocennej duszy używam walizki z supermarketu. Ciało jest tylko przejściowe. To nie ciałem jestem - tak tylko w tej chwili wyglądam, co nawiasem mówiąc, jest trochę nie fair. Mogłabym być przecież równie dobrze wysoką blondynką i jak się dostanę na tę drugą stronę, nie omieszkam o tym napomknąć".

tak mówi o sobie Ainslie - kobieta chora na raka piersi, jedna z bohaterek książki "Niezłomny duch" Karen McMillan. 

Cytuję ją, bo mnie urzekła... Tak jak wielu innych bohaterów tej książki. Stając twarzą w twarz z nowotworem opowiadają o swoim życiu. Na początku miałam pewne obawy przed czytaniem tej książki... Bo rak kojarzy mi się z bólem, udręką i śmiercią. Czymś czego panicznie się boję - myślę, że wielu z nas się tego boi...
Gdzieś czytając tę książkę nachodziły mnie różne refleksje - że wielu siłę daje rodzina, wiara w Boga, przyjaciele... 
Pomyślałam też o tym co czułam te dwa lata temu, gdy lekarze postawili mnie przed faktem nieuleczalnej (po ludzku nieuleczalnej...) choroby. Szybko nauczyłam się z nią żyć, bo o niej mówiłam ludziom, bo się poskarżyłam, wygadałam i szybko przyszła akceptacja tej "innej" sytuacji. Codzienne branie leków zaraz po przebudzeniu stało się tak naturalną sytuacją jak pójście rano do toalety...
I teraz, kiedy pojawiły się kolejne trudności było mi chyba łatwiej. Nie wiem jak inne kobiety zareagowałyby na wiadomość o tym, że mogą mieć bardzo poważne problemy z poczęciem. Szczególnie te kobiety, które o tym potomstwie marzą, a ja przecież za 228 dni wychodzę za mąż :)
Nieodparcie przychodzi mi do głowy to, że "prawda wyzwala". Postanowiłam przyjąć chorobę jako część mojej codzienności - inne kobiety się malują co rano, ja łykam piguły. :) Mówienie o tym może drażni ludzi wokół mnie - nikt wprost mi nigdy nie powiedział, że się nad sobą użalam, że mam nie mówić o swojej chorobie - ale nie wiem czy ci ludzie tak nie myślą. Ale - tak naprawdę to jest ich problem... Coraz częściej uświadamiam sobie, że będę prawdziwa tylko wtedy, gdy będę i duchem i ciałem. Moje ciało nie jest idealne, nie będę ukrywać tego przed światem by mnie akceptował jeszcze bardziej. Wierzę, że prawdziwi przyjaciele zostaną, nawet kiedy będę smęcić do północy...
A gdy pójdę już na drugą stronę nie omieszkam nie napomknąć, że moje ciało nie było bombowe - Jemu też nie będę ściemniać z udawanym uśmieszkiem. 
Czasami myślę jak wiele tracimy na tym, że za wszelką cenę walczymy z naszymi niedoskonałościami... Oczywiście nie mówię tu by się poddać chorobie i z nią  nie walczyć, czy by nie walczyć z wadami swojego charakteru. Ale czy nie skupiamy się na tym za bardzo? Czy zamiast śmiać się zwyczajnie nie jesteśmy ponurakami, którzy za wszelką cenę chcą być super fajni w oczach innych?

Niech mnie mój szef oskarży o plagiat :), ale też sobie kiedyś nakleję na drzwi: "jeśli chcesz się do mnie uśmiechnąć, to możesz wejść". A co mi tam - przecież m.in. za to go lubię :)
Uśmiech wędruje bardzo daleko, szczególnie ten, który emanuje z człowieka mimo jego trudności...
Więc - uśmiech proszę!

3 komentarze:

  1. Dziękuję za tego posta Madziu.
    Bardzo dobrze rozumiem to co czujesz, bo sama jestem na takim etapie życia. Wiem co czujesz kiedy mówisz o poczęciu,ta myśl przynosi nam ogromny ból... Dlaczego tak cierpimy??
    Wiesz co w tej chwili czuję przy pisaniu tego komentarza?? Niesprawiedliwość tego świata, że szczęście pojawia się tam gdzie tak naprawdę zostaje odrzucone, a tam gdzie z całego serducha człowiek o nim marzy, nie pojawia się wogóle.... Dobrze,że mamy siebie,że masz jeszcze innych fantastycznych Przyjaciół,którym nie przeszkadza to,że czasami narzekasz...
    Ściskam mocno
    magiawiary

    OdpowiedzUsuń
  2. Ani razu nie odczułam, byś użalała się nad sobą. Dla mnie piękne jest to, że nie udajesz herosa i mówisz o tym, co trudne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wędrowanie po ścieżkach życia, które jakby Ktoś nam je stworzył, a jednocześnie dał nam wolną wolę, to wędrowanie przez nieznane, a jednak bliskie. Ja mam prawie 40 lat i to prawie to tylko 1 rok, a dopiero teraz patrzę to co zostało za mną i z niejakim zdziwieniem stwierdzam, że moje ciało pewnych rzeczy już nie dokona... duch jest zupełnie innego zdania. Wiem jedno, że pomimo pozornego przekonania wiemy i znamy jaki jest koniec tam gdzie ścieżka naszego życia się urywa i już. Nie wiemy co przed nami do tego końca, choć czasem mamy jako takie drobne pewności. Doskonale rozumiem poranne, pewnie i wieczorne, a u mnie od czasu do czasu i za dnia to łykanie, picie, wdychanie medykamentów. Swoiste rytuały, a i tak najważniejsze byśmy byli sobą, ale i przyjmowali to co nas spotyka. Po pierwsze już spotkało i tego akurat nie da się zmienić, ale czy z nami zostanie, kto wie, kto wie... "Za mąż", a w zasadzie żonaty jestem już pawie 16 lat. Nadal niezmiennie uważam to za jedną z naj... z tego co w życiu mi się przytrafiło i trwa nadal :). Pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń

Napisz co czujesz...