niedziela, 16 sierpnia 2015

Mój (?) Kościół

Lubię Kościół uśmiechnięty. Taki, w którym miłość i życzliwość można zbierać garściami. Lubię Kościół, gdzie docenia się dobro, gdzie szuka się Jezusa.

Wczoraj święto – msza w kościele parafialnym. Było blisko, męża nie ma, a mam chore oczy, więc „wyjątkowo” tutaj. Syn też chory, lekko niespokojny. Wierci się, nic mu się nie podoba. Nagle reaguje na łysego pana. Pan się uśmiecha, a Jaś – wytyka mu jęzor. Robi mi się głupio, ale patrzę, że pan łysy ma poczucie humoru i już oboje mają języki na wierzchu. Mam spokój. Komunia – podchodzę jako ostatnia z Jankiem w wózku. Wózek wykręcam do tyłu tak, by móc podejść do stopnia ołtarza. Dostaję Jego, a ksiądz… schodzi ze schodka by pobłogosławić Jaśka. Podał mi Jezusa podwójnie…

Dziś niedziela – msza w tym samym kościele. Jest 7.30 rano. Syn wstał o 5, więc co to dla nas? Ludzi mniej niż zwykle, więc łatwo usadowić się z tyłu kościoła z wózkiem. Jaś się wierci. Wychodzi starszy (przed osiemdziesiątką) ksiądz z konfesjonału i macha do Jaśka radośnie. Znowu mam spokój. Kazanie. Dla mnie najgorsza część parafialnych mszy. Wychodzi młody neoprezbiter. Wali takim kazaniem, że wbija mnie w podłogę. Ktoś po tym kazaniu zaczął klaskać. Gdybym nie trzymała w ramionach dziecka – też bym zaczęła bić brawo.

Taki mam Kościół. Z wadami i zaletami. Ale dziś należą się Jezusowi oklaski – otworzył mi oczy na mój (?) parafialny kościół. Na Kościół przez duże „K”.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Granice przyjaźni?

„Chciałam jej powiedzieć, żeby zaczęła życie od nowa. Jeśli cierpisz przez to, że rodzice cię nie kochali, idź na terapię. Weź rozwód ze swoją rodziną i stwórz nową, złożoną z kochających przyjaciół. Zacznij pracować społecznie, żeby ulżyć cierpieniom kogoś innego.
Chciałam jej powiedzieć, żeby porozmawiała z Bogiem. A jeśli w Bogu widzi obcą albo złośliwą istotę, która ją ocenia, to niech znajdzie sobie nowego Boga.
Chciałam jej powiedzieć, że nawet człowiek mający oboje rodziców, którzy kochają go nad życie i zawsze okazują mu wsparcie, nie ma zagwarantowanego szczęścia. Nikomu z nas nie spełniają się wszystkie marzenia. A jeśli się spełniają, to zwykle po tym, jak życie da nam mocno popalić.
Chciałam jej powiedzieć, żeby dała popalić życiu. Jeśli nienawidzi swojej pracy, to może ją zmienić albo przynajmniej zmienić to, jaki ma do niej stosunek. Jeśli nudzi ją jej dom, może przestawić meble. Pomalować ściany. Albo którąś wyburzyć.
Chciałam jej powiedzieć, żeby przepisała swoje życie. Przerobiła je na nowo. Każdy dzień zaczynała z czystym kontem. By rano sięgnęła po białe płótno i codziennie malowała w zapamiętaniu, bez żadnych zmartwień, bez strachu.”


Regina Brett „Jesteś cudem”

Ale nie mogę jej tego powiedzieć, bo ona mnie nie chce… Nie chce słyszeć tego, że chcąc jej szczęścia powiedziałam coś co zabolało, ale było prawdą. Nie chce słyszeć tego, że przestała żyć, gdy zaczęła skupiać się na swoich grobach codzienności. Ona nie chce rozmawiać, więc ja już nic nie mogę.

Teraz więc rozmawiam z Nim. I proszę Go by przekonał jej serce do siebie i ludzi. By przekonał ją, że kocham tak bardzo i tak bardzo tęsknię. Chcę by przekonał ją, że mając męża i dziecko mój świat, moje serce, moja dusza – nie kończą się na byciu żoną i matką. Że człowiek nie tylko w rodzinie szuka swego JA. Chcę by przekonał ją, że mimo, że jej przyjaciółki są mężatkami… bardzo im jej brakuje.

Tyle chciałabym jej powiedzieć…

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozmowa

Od lat mottem mojego bloga są słowa Są spojrzenia, które bez słów już są spotkaniem… Są słowa, które znaczą więcej niż spojrzenie… Są spotkania, które odmieniają bieg naszej historii… Zatrzymaj się, posiedź u mnie chwilkę, odpocznij… No właśnie – są spotkania, które odmieniają bieg naszej historii.

Rzecz działa się prawie trzy lata temu. Czekałam zdenerwowana, napięta, wystraszona w gdyńskim kolegium na duszpasterza wspólnoty, z której odeszłam kilka miesięcy wcześniej. Odeszłam to słowo klucz. Odeszłam nie bez powodu. Z bólem, łzami, skopanym sercem, z rozwalonymi relacjami. Nie, właściwie nie odeszłam. Ja uciekłam.

I wtedy właśnie czekałam na duszpasterza, któremu chciałam powiedzieć dlaczego. Dusząc w sobie swoją tajemnicę stwierdziłam w końcu, że już czas pożegnać się z tym bólem. Ale bałam się następnego. Bałam się, że znowu ktoś mną zmanipuluje i napluje mi w serce. Ale tak się nie stało.

Zostałam ocalona. Zostałam wysłuchana, przytulona, zaakceptowana z tym trudem, z którym przyszłam. Przyjęto moje pretensje nie odpowiadając na nie agresją, ale miłością. Poczułam i wiedziałam już wtedy, że już nie muszę dalej uciekać. Nawet zbędny okazał się późniejszy sms od owego duszpasterza ze słowem „przepraszam”. Już wtedy nie było mi to potrzebne. Byłam wolna.

Wczoraj do tego wróciłam. Zobaczyłam jak wiele od tego czasu się wydarzyło. Ta rozmowa była początkiem. Trudnym, bolesnym, po którym nie było wcale łatwiej. Porzucając żal i ból wiedziałam, że teraz bieg wydarzeń zależy głównie ode mnie i to ja decyduję gdzie idę – bo nie prowadziły mnie już moje urazy.

I doszłam. Jestem. Dziś widzę jak powrót do tej samej wspólnoty - po długiej rozłące mnie przemienia. Dziś szukam tam Boga, a nie ludzi. Dziś pytam Jezusa czy mam się w coś zaangażować, a potem dopiero idę zapytać o to ludzi. Dziś patrzę na to tak jak kobieta na swoje nowonarodzone dziecko – z miłością bez granic, ale też z poczuciem odpowiedzialności. Za siebie i innych.

Rozmowy są potrzebne. One zmieniają bieg naszej historii.

P.S. Szczególnie dziękuję Zosi. Wtedy, gdy byłam u duszpasterza ona modliła się bym potrafiła wyrzucić z siebie cały ból. Zosiu, dziś rozmów właśnie z Tobą najbardziej mi brakuje…

czwartek, 26 marca 2015

Spojrzenie

Jest takie spojrzenie, które bez słów jest głębokim spotkaniem
Jest takie spojrzenie, które bez słów jest przekazaniem radości
Jest takie spojrzenie, które bez słów jest wyrazem współczucia
Jest takie spojrzenie, które bez słów jest morderstwem

Przechodząc obok mnie nie musisz przystawać,
nawet na moment
Ale mijając mnie - postaraj się mnie spotkać…
Nawet bez spojrzenia
„Nie zabijaj krzykiem ciszy…”


Tekst z 21.08.2011 r.

środa, 25 lutego 2015

Kłamstwo

Emocjonalny dół przyszedł znienacka. Postanowił zagościć się na stałe nie pytając o pozwolenie. Postanowił rozpanoszyć się twierdząc, że ma prawo by być.

A On przyszedł i powiedział „won”! Ona jest moja! Nie oddam ci jej.

Gdy On się pojawił wszystko stało się jasne. On dał coś co pozwalało oddychać, coś co nasycało zgłodniałe serce i umysł. Zabrał kłamstwo, dał prawdę. Zabrał niewolę, dał wolność.

A ona? Schowała się w Jego ramionach. I tuli Go co dnia. Kocha Jego zapach, dotyk, spojrzenie. Kocha Go, bo wie, że On JEST, KTÓRY JEST.

I ona też zaczęła BYĆ.