"Wierzę, że jestem istotą duchową, która ma doświadczenia natury fizycznej. Nie jestem bytem fizycznym z jakąś warstwą duchową w postaci dodatku. Mam sfatygowane, groteskowe ciało. Do noszenia drogocennej duszy używam walizki z supermarketu. Ciało jest tylko przejściowe. To nie ciałem jestem - tak tylko w tej chwili wyglądam, co nawiasem mówiąc, jest trochę nie fair. Mogłabym być przecież równie dobrze wysoką blondynką i jak się dostanę na tę drugą stronę, nie omieszkam o tym napomknąć".
tak mówi o sobie Ainslie - kobieta chora na raka piersi, jedna z bohaterek książki "Niezłomny duch" Karen McMillan.
Cytuję ją, bo mnie urzekła... Tak jak wielu innych bohaterów tej książki. Stając twarzą w twarz z nowotworem opowiadają o swoim życiu. Na początku miałam pewne obawy przed czytaniem tej książki... Bo rak kojarzy mi się z bólem, udręką i śmiercią. Czymś czego panicznie się boję - myślę, że wielu z nas się tego boi...
Gdzieś czytając tę książkę nachodziły mnie różne refleksje - że wielu siłę daje rodzina, wiara w Boga, przyjaciele...
Pomyślałam też o tym co czułam te dwa lata temu, gdy lekarze postawili mnie przed faktem nieuleczalnej (po ludzku nieuleczalnej...) choroby. Szybko nauczyłam się z nią żyć, bo o niej mówiłam ludziom, bo się poskarżyłam, wygadałam i szybko przyszła akceptacja tej "innej" sytuacji. Codzienne branie leków zaraz po przebudzeniu stało się tak naturalną sytuacją jak pójście rano do toalety...
I teraz, kiedy pojawiły się kolejne trudności było mi chyba łatwiej. Nie wiem jak inne kobiety zareagowałyby na wiadomość o tym, że mogą mieć bardzo poważne problemy z poczęciem. Szczególnie te kobiety, które o tym potomstwie marzą, a ja przecież za 228 dni wychodzę za mąż :)
Nieodparcie przychodzi mi do głowy to, że "prawda wyzwala". Postanowiłam przyjąć chorobę jako część mojej codzienności - inne kobiety się malują co rano, ja łykam piguły. :) Mówienie o tym może drażni ludzi wokół mnie - nikt wprost mi nigdy nie powiedział, że się nad sobą użalam, że mam nie mówić o swojej chorobie - ale nie wiem czy ci ludzie tak nie myślą. Ale - tak naprawdę to jest ich problem... Coraz częściej uświadamiam sobie, że będę prawdziwa tylko wtedy, gdy będę i duchem i ciałem. Moje ciało nie jest idealne, nie będę ukrywać tego przed światem by mnie akceptował jeszcze bardziej. Wierzę, że prawdziwi przyjaciele zostaną, nawet kiedy będę smęcić do północy...
I teraz, kiedy pojawiły się kolejne trudności było mi chyba łatwiej. Nie wiem jak inne kobiety zareagowałyby na wiadomość o tym, że mogą mieć bardzo poważne problemy z poczęciem. Szczególnie te kobiety, które o tym potomstwie marzą, a ja przecież za 228 dni wychodzę za mąż :)
Nieodparcie przychodzi mi do głowy to, że "prawda wyzwala". Postanowiłam przyjąć chorobę jako część mojej codzienności - inne kobiety się malują co rano, ja łykam piguły. :) Mówienie o tym może drażni ludzi wokół mnie - nikt wprost mi nigdy nie powiedział, że się nad sobą użalam, że mam nie mówić o swojej chorobie - ale nie wiem czy ci ludzie tak nie myślą. Ale - tak naprawdę to jest ich problem... Coraz częściej uświadamiam sobie, że będę prawdziwa tylko wtedy, gdy będę i duchem i ciałem. Moje ciało nie jest idealne, nie będę ukrywać tego przed światem by mnie akceptował jeszcze bardziej. Wierzę, że prawdziwi przyjaciele zostaną, nawet kiedy będę smęcić do północy...
A gdy pójdę już na drugą stronę nie omieszkam nie napomknąć, że moje ciało nie było bombowe - Jemu też nie będę ściemniać z udawanym uśmieszkiem.
Czasami myślę jak wiele tracimy na tym, że za wszelką cenę walczymy z naszymi niedoskonałościami... Oczywiście nie mówię tu by się poddać chorobie i z nią nie walczyć, czy by nie walczyć z wadami swojego charakteru. Ale czy nie skupiamy się na tym za bardzo? Czy zamiast śmiać się zwyczajnie nie jesteśmy ponurakami, którzy za wszelką cenę chcą być super fajni w oczach innych?
Niech mnie mój szef oskarży o plagiat :), ale też sobie kiedyś nakleję na drzwi: "jeśli chcesz się do mnie uśmiechnąć, to możesz wejść". A co mi tam - przecież m.in. za to go lubię :)
Uśmiech wędruje bardzo daleko, szczególnie ten, który emanuje z człowieka mimo jego trudności...
Więc - uśmiech proszę!
Uśmiech wędruje bardzo daleko, szczególnie ten, który emanuje z człowieka mimo jego trudności...
Więc - uśmiech proszę!